SZKOLNY KONKURS RECYTATORSKI „Janusz Korczak – Przyjaciel Dzieci”
Propozycje wierszy do wyboru:
Eulalia Marzec, „O człowieku wiernym do śmierci”
Spójrzcie w to okno, gdzie tak lampa świeci
W nocy, gdy srebrne gwiazdy już migocą –
To Janusz Korczak nad przyszłością dzieci
Rozmyśla serca i umysłu mocą.
On je ukochał, jak się kocha swoje
Pociechy, które serca ciągle pragną.
Dla nich poświęcił i trudy i znoje –
Biedne sieroty do siebie przygarnął.
One go tak kochały jak ojca
I były przy nim wesołe, szczęśliwe,
Bo w pracy dla nich Korczak nie znał końca
I nie opuszczał ich nawet na chwilę.
A kiedy przyszły dnie wojny, pożogi,
Miasto ogarnął głód i ogień krwawy –
To poszedł Korczak żebrać w obce progi
Dla głodnych dzieci choć o łyżkę strawy.
Dzieci wierzyły, że kiedy jest przy nich,
Żadne nieszczęście domu nie nawiedzi.
On się poświęcał i narażał dla nich –
Małych serduszek Korczak nie zawiedzie.
Pewnego razu gestapo wtargnęło,
By zabrać dzieci, zabić je, spopielić –
W piersi Korczaka serce mocno drgnęło
Od biednych sierot nie dał się oddzielić.
I poszedł z nimi w tę otchłań bezdenną,
Gdzie komin, druty i śmierć jest już blisko.
I zginął z grupą dzieci bezimienną…
Korczak – to piękne, szlachetne nazwisko.
Maria Bronikowska, „Lęk poszukiwania”
Przerażenie ogarnia całego człowieka,
Paraliżuje mu dłonie i stopy,
Podchodzi pod gardło i dusi,
W nocy pada na piersi, jak zwierzę.
Tłoczy ciało, mózg i serce.
W tym lęku o dzieci, o noc, o jutro,
W tym oszalałym strachu
O tysiącu przerażających twarzy
Rozpaczliwie szukasz słowa,
Szukasz litery pierwszej słowa,
Które ma zbawić świat.
Mieczysława Buczkówna, „Ojciec oszukanych”
Kochał dzieci.
Zamieszkał w ich świecie –
Wydziedziczonych z miłości,
Żebrzące – zbierał z ulicy,
Głodne sprzed wystaw piekarni,
Z suteren gruźliczych,
Mył, ubierał i karmił,
Uczył trudnego uśmiechu
I jak spać w pościeli,
Jak patrzeć w oczy,
Jak chlebem się dzielić,
Uczył A i B z elementarza praw człowieka,
Ojciec, nauczyciel,
Lekarz.
Przyszli Niemcy.
Spalili elementarz.
Dzieci napiętnowali gwiazdami,
Zamknęli za drutami,
Ostemplowali na śmierć.
A jemu powiedzieli: - Możesz ocaleć,
Ale
Widziano go –
Oszukane, zdradzone
Dzieci prowadził za ręce,
Przez komorę z cyklonem
Prowadził daleko od ludzi.
Stefan Chojnowski, „Pamięci J. Korczaka”
Dokąd to prowadzisz
Roześmianą gromadkę dzieci
Na jaką atrakcyjną wycieczkę
Idziecie z płonącego getta
Izraelskie sieroty
Umiłowany wychowawco
Czy to jest wycieczka
Z tej walczącej ziemi
Udręczonej w kajdanach
Tak tylko mogą iść dzieci
Na spotkanie swych rodziców
Czy już za życia
Idziecie do nieba
Plemię twe semickie
Skazane na zagładę
Germański zbrodniarz
Nie oszczędzi nikogo
Przyszło umrzeć twym dzieciom
Jak najlepszy ojciec jesteś z nimi
Idą na śmierć bez strzału
Jak na wycieczkę
Miłość twoja jest ogromna
Większa jak nienawiść zabójców
Chcesz umrzeć dla miłości
Oto twoja pieczęć
Wspaniałe epitafium
Na ofiarnej karcie życia
Uniwersalny opiekunie
Światowych dzieci
Doktorze dziecięcych serc
Miłujący i kochany
Twe przepiękne książki
Podnoszą dziecięcą poniewierkę
Do godności dorosłych
Boć dzisiaj tylko dzieciak
A jutro władca świata
Idea wychowania przez miłość
Tryumfuje w świecie
Poprzez twe imię
Budzi się sumienie ludzkości
Aby już nigdy nie było
Dziecięcych wycieczek
Radośnie idących na śmierć
Ryszard Marek Groński, „Ballada o Starym Doktorze”
Mówili: Stary Doktor,
Bo był naprawdę stary
I do czytania zwykł
Zakładać okulary.
Zielony przez nie widział świat
O dziecka oddech szerszy.
W Doktora rękę ufnie kładł
Swą dłoń Król Maciuś Pierwszy.
Za oknem dudnił głucho
Podkuty strachem krok,
A Stary Doktor Korczak
Tak mówił, patrząc w mrok:
A – a – a
Świat większy jest niż łza.
Wkrótce świt
Lepszego dnia…
A – a – a
Za oknem noc i mgła.
Wkrótce świt
Lepszego dnia…
Mówili: Stary Doktor
Co ma młodzieńcze siły,
Bo chce, by dzieci znów
Uśmiechu się uczyły.
Wsłuchany w serc bijących stuk
I kropli deszczu nocturn,
Nieraz się z łóżka swego zwlókł
I czuwał Stary Doktor.
Nie trzeba płakać – mówił
- choć ciężko jest nam dziś.
Należy mieć nadzieję,
Zieloną tak jak liść.
A – a – a
Świat większy jest niż łza.
Wkrótce świt
Lepszego dnia…
Mówili: Stary Doktor.
On nie wie, co samotność…
A kiedy przyszło iść
Już w drogę bezpowrotną,
Na czele sierot swoich szedł,
Najmłodsze niósł na ręku
I słychać było jego szept,
Że trzeba iść – bez lęku.
Na jego ręku dziecko
Zbudziło się ze snu,
Więc Stary Doktor Korczak
Tłumaczył cicho mu –
A – a – a
Świat większy jest niż łza.
Wkrótce świt
Lepszego dnia…
A – a – a
Za oknem noc i mgła.
Wkrótce świt
Lepszego dnia…
Jarosław Lisiecki, „A jutro?
Niebieskie niebo, zieleń drzew
I postać Starego Doktora.
Dziś wokół pomnika rozbrzmiewa śpiew…
A jutro? Czy sprawa skończona?
W wysmukłych sosnach szumi wiatr,
Porusza liście brzozy.
Ile potrzeba drzewom lat,
By tak rozwinęły korony,
By taki sam tu wyrósł klon
Jak tamten przed Naszym Domem,
Pod którym wtedy siadywał On
Wraz z dziećmi w letnie wieczory.
Dziś też już wieczór budzi noc,
Wszyscy goście odeszli,
Rozpłynął się muzyki głos…
A jutro? Czym będzie czas jutrzejszy?
Gdy już po święcie zwykły dzień,
Tygodnie, miesiące nowe,
Kto przyjdzie tutaj pod drzew cień
Na długą serdeczną rozmowę?
W wysmukłych sosnach szumi wiatr,
Porusza liście brzozy.
Jaki upłynąć musi czas,
By kamień pomnika ożył?
W wysmukłych sosnach szumi wiatr;
Milcząca postać Starego Doktora…
Dziś tłumy, sztandary i znicza blask.
A jutro? Czy sprawa skończona?
Izabela Gelbard (Czajka), „Pieśń żałobna o Januszu Korczaku”
Szły szeregiem z sierocińców dzieci,
Swe torebki niosły na tasiemce.
Dziś ostatni raz słońce im świeci
Więc do słońca wyciągają ręce.
Ot! Wycieczka z panem dyrektorem
Pani Stefa…wszyscy, wszyscy razem
Przez ulice z pochylonym czołem
Na śmierć idą wydane rozkazem.
A na czele z najmłodszym dzieckiem na ręce
Janusz Korczak prowadzi ku ostatniej męce
Joski, Mośki i Srule sieroce
Drobne ptaszki – małe niemowlęta.
O, dni głodu – o, okrutne noce,
Nędza getta i przemoc przeklęta!
Serce ludzkie twardsze od kamienia.
Bóg poniechał to dno opuszczenia…
A na przedzie z najmniejszą kruszyną
Idzie Korczak z tymi, co dziś giną…
Niech wróg patrzy, umierać się godzi
Takoż wiernie, jak kochać w gromadzie.
I uśmiechnął się czule, najsłodziej
„Razem pójdziem w szeregach i ładzie
Pójdziem sami, nie trzeba przemocy” –
To krucjata przecie głuchej nocy,
To krucjata najstraszliwsza w świecie.
Janusz Korczak i sieroce dzieci…
O, ulice getta, wypełnione po brzegi!
I oprawcy niemieccy i dziecięce szeregi
I ”Vernichtungskommando” – mury patrzeć nie chciały
I szturmowców oddziały – kamienice płakały.
Szły szeregiem Reginki i Sary, i maleńkie szły Hele.
Chleba w krótkim swym życiu nie najadły się wiele.
I szeregiem szły Mośki, Joski, Hersze i Srule.
Słońce pieści ich głowy, ich łatane koszule.
”Uciekajcie…popróbujcie siły…”
Mury w poprzek stanęły, na wprost mury stanęły,
Mury ciężkie im bieg zagrodziły.
O sieroty żydowskie – całe mienie w torebce,
Niezliczone szeregi słabych nóżek tu drepcze.
Jak w potrzasku zwierzyna – tak zamkniętych murami
Bóg opuścił… A Korczak? On pozostał dziś z wami.
Coraz bliżej i bliżej do ostatniej już stacji
”Umschlagplatz”, tor, pociąg z białym chlorem.
”Pożegnamy się tutaj – dziś początek wakacji
A spotkamy się wszyscy wieczorem…”
”Tam, gdzie jedziem, jest ogród z prawdziwymi drzewami.
Mleka, jabłek i chleba do syta.
O, wy wcale nie wiecie, co to kura z jajami,
Spacer na wsi to rzecz znakomita!
Są tam kwiaty pachnące, łany zbóż i rzeka,
Mchy i wrzosy na leśnej polanie.
Ciężka podróż przed nami, trochę może daleka…
Radośniejsze tym będzie spotkanie.”
Może któreś ze starszych wiedziało?
Może młodsze przeczuciem dotknięte
Opierało się – gorzko płakało,
Tak samotne, zaszczute, wyklęte…
Janusz Korczak ostatnim spojrzeniem
Śmierć ich złożył na ludzkie sumienie.
Czas przeminie – Hunnów koniec bliski
I historia do dnia tego wróci.
Plama krwi niezatarta –
Przyszłość? – I cóż przyszłość jest warta?
Tamtym dzieciom nic życia nie wróci…
A zwycięstwo? – Czas zwycięstwa złoty…
- Janusz Korczak szedł drogą Golgoty.
Stanisław Grochowiak, „Elegia na śmierć Janusza Korczaka”
Dym prawdy nie zaciemni,
Druty nie rozszarpią duszy,
Tacy jak Ty
Są niezwyciężeni,
Takich jak Ty,
Nic nie skruszy… Tylko ból;
Ból w każdym zaułku jestestwa,
Od kaźni – od tortur gorszy,
Że żyje,
Że się panoszy
Człowiek z imieniem: Bestia!
I dlatego trzeba protestu,
I dlatego trzeba anielstwa.
Śpiewam męża i broń
Wargami od łkania drżącymi.
Słowy: Ja z nimi!
Ty z nimi!
Dym prawdy nie zaciemni,
Druty nie rozszarpią duszy,
Tacy jak Ty,
Są niezwyciężenia,
Takich jak Ty
Nic nie skruszy.
Patrzyły na siwość Twych włosów
Oczy ufnością niewinne,
I rzekłeś jękiem miast głosu:
Pójdziemy w czarowną krainę!
Krzywdy tam nie ma, uwierzcie!
Tam żyje wielki Czarodziej!
I chciałeś wyrzec coś jeszcze,
Nie mogłeś…zamilkłeś
Na wieki.
Dym prawdy nie zaciemni,
Druty nie rozszarpią duszy.
Tacy jak Ty
Są niezwyciężeni,
Takich jak Ty
Nic nie skruszy…
………….
Dlatego żyć będziesz wiecznie.
Iwan Dracz, „Pochód”
(epilog poematu „Zielony proporzec Janusza Korczaka”)
A to był pochód jakiego nie znały
Kroniki, nawet w tym kraju znękanym.
Jak dziwnie oczy Korczaka pałały!
Jak na dzieciarni świeciły łachmany!
Szli wszyscy malcy czwórkami. Ich grono –
Ostatek dobra… Tuż przed piekła władzą.
Szedł nauczyciel z twarzą rozjaśnioną
Dwójkę najmłodszych za ręce prowadząc.
Nawet policja stanęła w podziwie.
Cześć mu oddając – którą mu odjęto!...
Od skrzyżowania dął wiatr przeraźliwie.
Dzieci szły godnie jak procesja w święto.
Pyta gestapo: - Kto ten wśród dzieciaków?
- Człowiek – oznajmił był Korczak siepaczom.
A słońcu nie zejść z wytyczonych szlaków
A nieba na to najbezczelniej patrzą!
I dnia drugiego w świt w Treblince dziatwa
Wraz z wychowawcą podążyła w słońce.
My ją poznamy w gwiazdach, w rosy światłach
I w drzewach – co jak rozłąki proporce…
Tadeusz Kubiak, „Skrzydła Janusza Korczaka”
Właśnie dziś na kartce papieru
Narysował c o ś, co prócz ramion ma skrzydła.
- To jest ptak, Zapamiętajcie, dzieci.
Może się na skrzydłach oderwać od ziemi.
I polecieć,
Dokąd chce polecieć.
Te dzieci nie widziały
Szarych rybitw, mew białych,
Jak się puszą na trawie
Pawiookie pawie,
Jak wielkie bociany
Brodzą po stawie.
- Gdybyśmy miały skrzydła
Też mogłybyśmy lecieć?
Pytały dzieci.
Żadne z tych dzieci nie słyszało,
Jak kląska słowik w maju,
Ni kukania kukułki.
Nie widziały, jak gniazda lepią jaskółki,
Jak po zielonej desce chodzi czapla i klekce,
Ani kaczek za wodą, ani gęsi za wodą,
Za murem, za murem czerwonym
Niedaleko ogrodu.
Te dzieci kochały
Warszawskie wróble.
Sypały im okruchy, sypały, sypały,
Choć same były głodne.
I nigdy nie słyszały
O kolibrach, papugach,
Łabędziach i strusiach
Z czarnym czubem,
A kiedy nadszedł ostatni dzień,
Kiedy prowadził dzieci
Zerwał się z bruku, spod nóg,
Ku uciesze dzieci
Wróbel.
- O patrzcie, ma skrzydła!
Poleci nie poleci?
Poleciał. Za mur, za ten mur czerwony.
- Czy nikt go nie zastrzeli za czarną bramą?
Pytały Go dzieci.
Spojrzał za wróblem w niebo nieschodzone
Skrzydłami dzieci, nóżkami ptaków,
Poza mur, poza ten mur czerwony,
Gdzie można swobodnie lecieć.
Jeszcze wczoraj chcieli Mu przypiąć skrzydła,
Jak Dedal Ikarowi,
Odmówił – Dziękuję, panowie.
Antoni Słonimski, „Pieśń o Januszu Korczaku”
Gdy, jak czarną żałobną opaskę z ramienia,
Z okien zerwą wojenne kiry zaciemnienia
I światła, jak więźniowie z bram rozbitej turmy
Runą w miasta ulice, a zwycięskie surmy
Zagrają z wież wysokich i kościelne dzwony
Walić będą, bić, jęczeć, jakby spiż szalony
Chciał się zerwać ze szczytu strzelistej dzwonnicy
I potoczyć się z tłumem po gwarnej ulicy,
Gdy się miasto rozszumi, rozfaluje hymnem,
Gdy neony, jak duchy migotaniem zimnym
Wbiegną w ciemne litery i szyldy ożywią,
Gdy cisi się ośmielą, nieśmiali roztkliwią,
Przycisną się do piersi i wybuchną szlochem,
Możni zejdą łaskawie bratać się z motłochem,
I gdy ruszy przez miasto pochód gwarny, strojny,
Radować się tą wieścią, że już nie ma wojny,
Że Bóg nam dał zwycięstwo - gdy się tłum potoczy,
Nie mieszaj się z tym tłumem.
Ręką zakryj oczy I chociaż łzę poczujesz, co spływa po dłoni
Rękę drugą zaciśnij na żołnierskiej broni,
A serce jak dłoń ściśnij - nasyć je cierpieniem,
Abyś się nie dał złamać serdecznym znużeniem.
Patrz. Inny pochód idzie miasta ulicami,
Niebem płynie jak chmura i krwawymi łzami
Pada na tę sztandarów rewię uroczystą,
Na odświętne mundury i tą krwią błotnistą
Upodabnia się pochód, co zamarł w bezruchu,
Do ciągnących po niebie widziadeł i duchów.
To nie zjawy pomarłych i pomordowanych,
Zagłodzonych, dręczonych, żywcem pogrzebanych,
To nie tylko najbliższych twoich widma blade,
Lecz duchy całych ludów zdanych na zagładę.
Więcej ich już na niebie niźli nas na ziemi
I choć mówić nie mogą ustami czarnymi,
Cieniem się krwawym kładą na światła jaskrawe,
Na oświetlony Londyn, na jasną Warszawę.
Przez te dzwony, sztandary, mundury i blaski Idzie cień.
Janusz Korczak, ten lekarz warszawski prowadzi poprzez getto dzieci z sierocińca,
Dwoje ich wziął na ręce i wyszedł z dziedzińca,
Jak ten, co na Golgotę krzyż dźwigał mozolnie,
Idzie na miejsce kaźni. Idzie dobrowolnie.
Władysław Szlengel, „Kartka z dziennika ”akcji”
10 sierpnia
Dziś widziałem Janusza Korczaka,
Jak szedł z dziećmi w ostatnim pochodzie,
A dzieci były czyściutko ubrane,
Jak na spacer niedzielny w ogrodzie.
Nosiły czyste fartuszki świąteczne,
Które dzisiaj już można dobrudzić;
Piątkami Dom Sierot szedł miastem,
Knieją tropionych ludzi.
Miasto miało twarz przerażoną,
Masyw dziwnie odarty i goły,
Patrzyły w ulicę puste okna,
Jak martwe oczodoły.
Czasem krzyk jak ptak zabłąkany
Był podzwonnym śmierci bez racji,
Apatyczni jeździli rikszami
Panowie sytuacji.
Czasem tupot i szurgot, i cisza,
Ktoś w przelocie rozmowę miał śpieszną,
Przerażony i niemy w modlitwie
Stał kościół ulicy Leszno.
A tu dzieci piątkami — spokojnie,
Nikt nie ciągnął nikogo z szeregu,
To sieroty — nikt stawek nie wtykał
W dłonie granatowych kolegów.
Interwencji na placu nie było,
Nikt Szmerlingowi w ucho nie dyszał,
Nikt zegarków w rodzinie nie zbierał
Dla spijaczonego Łotysza.
Janusz Korczak szedł prosto na przedzie
Z gołą głową — z oczami bez lęku,
Za kieszeń trzymało go dziecko,
Dwoje małych sam trzymał na ręku.
Ktoś doleciał — papier miał w dłoni,
Coś tłumaczył i wrzeszczał nerwowo,
— Pan może wrócić… jest kartka od Brandta,
Korczak niemo potrząsnął głową.
Nawet wiele im nie tłumaczył,
Tym, co przyszli z łaską niemiecką,
Jakże włożyć w te głowy bezduszne,
Co znaczy samo zostawić dziecko…
Tyle lat… w tej wędrówce upartej,
By w dłoń dziecka kulę dać słońca,
Jakże teraz zostawić strwożone,
Pójdzie z nimi… dalej… do końca…
Potem myślał o Królu Maciusiu,
Że mu los tej przygody poskąpił.
Król Maciuś na wyspie wśród dzikich
Też inaczej by nie postąpił.
Dzieci właśnie szły do wagonów
Jak na wycieczkę podmiejską w Lagbomer,
A ten mały z tą miną zuchwałą
Czuł się dzisiaj zupełnie jak Szomer.
Pomyślałem w tej chwili zwyczajnej,
Dla Europy nic przecież niewartej,
Że on dla nas w historię w tej chwili
Najpiękniejszą wpisuje tu kartę.
Że w tej wojnie żydowskiej, haniebnej,
W bezmiarze hańby, w tumulcie bez rady,
W tej walce o życie za wszystko,
W tym odmęcie przekupstwa i zdrady.
Na tym froncie, gdzie śmierć nie osławia,
W tym koszmarnym tańcu śród nocy,
Był jedynym dumnym żołnierzem —
Janusz Korczak, opiekun sieroty.
Czy słyszycie, sąsiedzi zza murka,
Co na śmierć naszą patrzycie przez kratę?
Janusz Korczak umarł, abyśmy
Mieli także swe Westerplatte